|
Syreny
Statek wolno kołysał się na falach. Jack siedział w kajucie i pisał list do żony. Zamierzał go wysłać w najbliższym porcie.
Początkowo nie wiedział o czym pisać, ale gdy spoglądał w przeszłość, przypominał sobie twarz ukochanej, tematy znajdowały się same.
Śpiew. Słodki śpiew. Pamiętna kolacja, podczas której wyznał jej miłość. Jej śpiew. Słodki śpiew. Syreni śpiew. A on, marynarz, zwabiony w zgubne sidła.
Jeden z majtków dopiero co wyszorował pokład. Jack stąpał ciężko, by zapobiec upadkowi. Oparł się o burtę, tuż przy dziobie. Obserwował łagodne ruchy fal. Słońce skrzyło się w wodzie.
Mewy krążyły wokół masztów. Ląd był blisko.
- Cieśnina! - krzyknął jeden z majtków.
Na pokład wylęgła cała załoga. Zbliżyła się do burt. Rzeczywiście. Pas skalistej plaży rozdzielał przesmyk, za którym błyszczała woda. Cieśnina.
- Zwinąć żagle! - rozkazał kapitan. - Niech niesie nas bryza.
Sternik pieścił drążki koła. Żagle opadły.
Wiatr niósł cichy śpiew. Delikatny. Kobiecy. Jack wychylił się zza burty. Czyjaś twarz zamigotała w głębi i zniknęła.
- Syreny – syknął mu do ucha bosman. - Jak się wynurzy, to zakryjcie uszy.
- Syreny to bajka dla dzieci – skomentował krótko kapitan. - Legenda z opowieści wariatów.
Po pokładzie przeszedł pomruk poparcia. Szyderczymi uśmiechami poczęstowano bosmana i młodych majtków, którzy zakrywali uszy. Kompromitacja natychmiast zmieniła ich zdanie. Opuścili dłonie i zaczerwienili się.
Jack zadrżał. Lojalność wobec starego wilka morskiego w skórze bosmana, czy poparcie większości załogi?
Śpiew nasilał się. Spomiędzy fal wynurzały się głowy pięknych kobiet. Otworzyły usta.
Jack mimowolnie zatkał uszy. Spojrzał na bosmana. On również. Wymienili uśmiechy. Spoza przyciśniętych dłoni dobiegały głośne szmery.
- Wabisz mnie jak syreny...
- Jack, pochlebiasz mi. Moja uroda z pewnością nie dorównuje tym nimfom Neptuna. Mój głos jest daleki do słodkiego kwilenia z ich ust.
- A więc będziesz moją, tylko moją syreną. I zapomnij o skromności. Jesteś najwspanialszą ze syren.
Załoga opuściła już pokład. Bosman kiwał się jakby w transie. Raz po raz otwierając usta, by przekląć stworzenia w wodzie. Wreszcie przeskoczył burtę z imieniem narzeczonej na ustach.
Jack został sam.
Nawet jeśli się im oprę, to sam nie poprowadzę statku.
A miłość? Przecież jej nie zostawię. Ona będzie czekać. Ona będzie tęsknić. Czy zawiódłbym swą syrenę?
Spojrzał w twarz jednej z syren. Odsłonił uszy.
Chodź do nas... Chodź...
Królestwo morskie piękniejsze od królestwa ziemskiego...
Od teraz na wieki słuchać będziesz śpiewu...
Nigdy nie widziałeś prawdziwego piękna...
Piękno kryje w sobie śpiew. Ten czysty. Nieskalany słowem.
Odkryj więc czym jest sztuka...
Chodź do nas... Chodź...
Twarz syreny była twarzą jego żony. Zimno wody już mu nie przeszkadzało.
Statek rozbił się o skały. Nad wodą długo unosił się słodki śpiew. Ciał marynarzy nigdy nie odnaleziono. Żony zaginionych aż do śmierci walczyły z koszmarem, który nawiedzał je co noc i mówił, że ich mężowie oddali serca innej. Syrenie. Jej śpiewowi.
Koniec
Wróć do Czytelni
|
|