|
Historia końca ludzi pospolitych
Mała dziewczynka uniosła wzrok ku niebu.
- Jakie wielkie te chmury! - wykrzyknęła, zaciskając paluszki na bukiecie niezapominajek. Kwiatki rozpaczliwie przechyliły swe główki zgodnie z kierunkiem wiatru.
- Ewuniu, chodźmy stąd. Będzie padać – poinformowała starsza siostra. Mała złapała ją za rękę. W drugiej fikuśnie dyndały zbite w garść błękitne kwiatki.
Ostatni mały tryumf niewinności przed Wielkim Finałem. Umiejętność cieszenia się tym, co drobne, ale wyraziste. Nieświadomość niewinnego dziecka – narzędzie w rękach okrutnej dorosłości. Ale już niedługo...
Grzmot przeszył powietrze. Bukiet niezapominajek upadł na kępę mchu. Na horyzoncie rysowały się wyraźne sylwetki dwojga dzieci.
A Pan przyjął ich godziwie, radując się ich niewinnością.
Szanowany w wysokich kręgach biznesmen pociągnął łyk kawy. Odetchnął głęboko, po czym rozciągnął się na całej długości fotela. Nogi oparł o biurko.
- Jestem – rzekł sam do siebie.
Nie zmieniając pozycji, otworzył szufladę i wyjął obszerny terminarz, z którego wystawały najrozmaitsze kartki zapełnione niechlujnym pismem. Przekartkował część kalendarzową i zatrzymał się na polu przyszłych trzech dni. Sobota, niedziela, poniedziałek. Tak, tak, dziś piątek – przypomniał sobie. Zmrużył oczy, czytając notatki.
- Same spotkania – westchnął, rzucając terminarz na biurko, tuż obok swych stóp. - A w tygodniu jeszcze więcej. Kiedy wreszcie się wyrwę do dzieci?
To było pytanie retoryczne, toteż nawet nie kwapił się szukać na nie odpowiedzi. A powinien, bo nie dane było mu go ponownie zadać.
Ziemia zadrżała. Terminarz zsunął się na podłogę i otworzył się na samym początku. Pierwszy stycznia bieżącego roku. Lodowaty wiatr poderwał kartki i przewracał je w niemalże niedostrzegalnym tempie. Powiew zelżał. Papier leniwie opadł. Sobota, niedziela, poniedziałek. Źrenice biznesmena zwiększyły się dwukrotnie. Czuł, jak krew odpływa mu z twarz. Przeciągły ryk był ostatnim, co mógł usłyszeć. Jego świat się zawalił.
A Pan osądził go sprawiedliwie, pamiętając o każdym przewinieniu.
- Muszę się ogolić – pomyślał, przejeżdżając palcem po podbródku. Usiadł na łóżku i przymrużając oczy, spoglądał na jasność za oknem.
- I co, stary draniu? Kolejny dzień siedzenia w pace. Oby był błogosławiony.
Ze znajomej szpary wyciągnął płaski kamień i zakreślił kolejną kreskę na ścianie. Kolejny dzień czekania na święte wyzwolenie. Krucjata dobiega końca. Pan skruszy mury i uwolni uciśnionych. Wstał. Otworzył Biblię na końcowych stronach. Ukląkł na zimnej podłodze. Zaczął czytać:
- Potem ujrzałem wielki biały tron i na nim Zasiadającego, od którego oblicza uciekła ziemia i niebo, a miejsca dla nich nie znaleziono. I ujrzałem umarłych – wielkich i małych – stojących przed tronem, a otwarto księgi. I inną księgę otwarto, która jest księgą życia. I osądzono zmarłych z tego, co w księgach zapisano, według ich czynów. I morze wydało zmarłych, co w nim byli, i Śmierć, i Otchłań wydały zmarłych, co w nich byli, i każdy został osądzony według swoich czynów. A Śmierć i Otchłań wrzucono do jeziora ognia. To jest śmierć druga – jezioro ognia.
Jeśli się ktoś nie znalazł zapisany w księdze życia, został wrzucony do jeziora ognia. (Ap 20,11-15)
- Boże, bądź litościw mnie grzesznemu – wyszeptał. Zamknął oczy. Nie było ciemności, była Jasność jaśniejsza niż światło Słońca. Była to Wszechjasność, która objawiła się swemu słudze.
A Pan osądził go sprawiedliwie, mając wgląd na jego skruchę.
Nachylił się nad jej twarzą. Złożył na ustach pocałunek.
- Nie idź jeszcze – szepnęła, budząc się.
- Powinienem.
- Zostań, proszę – nalegała. - Jeszcze na 5 minut.
Wrócił na dawną pozycję, tuż obok niej.
- Masz niesamowitą siłę przekonywania – rzekł, przerywając ciszę. Chwyciła go za rękę.
- Będziesz ze mną do końca? - zapytała drżącym głosem.
- Będę.
Położyła głowę na jego piersi. Wtulił twarz w jej włosy. Wdychał głęboko zapach jej rumiankowego szamponu którym wczoraj umyła włosy. Ucałował jej ciepłą skórę na szyi. Woń perfum z bzu zawierciła mu w nosie. Tak, to są te, które kupił jej na urodziny.
- Chciałabym tak leżeć po wieczność – szepnęła, patrząc w biały sufit.
- Ale i tak nadejdzie jutro i nas przebudzi z tego snu – westchnął i ponownie ucałował jej szyję.
- Jutro wcale nie musi nadejść – zaśmiała się. - Być może wieczność już się rozpoczęła...
Miała rację.
A Pan przyjął ich do siebie, błogosławiąc ich miłość.
Sędziwy filozof przysiadł na parkowej ławeczce. Prawdopodobnie była to ostatnia z tych, które ostały się bez jakichkolwiek napisów i szkód. Tylko jak długo? - zadawał sobie pytanie.
Wiele już widział w tym świecie, wiele prac napisał na temat wszechdoskonałości ludzkości i świata przyrody. Jednak od małego zadawał sobie słynne pytanie: jaki jest sens życia? Wiele razy ogarniały go wątpliwości, bo zaraz po znalezieniu wygodnej teorii był zmuszony przyznać, że nie ma żadnych jednoznacznych dowodów popierających prawdziwość jego twierdzenia. Od kilku lat zaprzestał rozpatrywania możliwości odpowiedzenia na to pytanie.
- Są to boskie zagadki, które nie zostały stworzone dla człowieka, choć on na siłę usiłuje je rozwiązać – rzekł wtedy.
Teraz, siedząc na ławce i patrząc na chmury zbierające się nad horyzontem, postanowił po raz ostatni rozpatrzyć to pytanie:
- Jaki jest sens życia? - zapytał Ciszę, ale ona milczała. Przecież to była Cisza; potrafi ona odpowiadać jedynie Ciszą.
- Jaki jest sens życia? - zapytał Nicość, ale i ona nie odpowiadała. Przecież Nicość jest Nicością, nie jest Odpowiedzią.
- Jaki jest sens życia? - zapytał Boga. Wtedy ujrzał Wszechjasność, a z niej dobiegał głos:
- Jako, że jesteś pokorny wobec mych wiecznych tajemnic, udzielę ci Odpowiedzi. Zasłużyłeś na nią. Jaki jest sens życia? Życie samo w sobie jest jedynym sensem, jakie mogłoby istnieć.
Padł na twarz i po raz ostatni ucałował ziemię. Z jego oczu tryskały łzy szczęścia, bo oto doświadczył największej Mądrości.
A Pan powitał go, chwaląc jego pokorę wobec Wszechmądrości.
- Koniec jest bliski! - krzyknęła stara zakonnica, wyskakując z ciemnego kąta uliczki. Banda zatrzymała się przed nią.
- Koniec jest bliski! - wykrzyczała w twarz przywódcy. - A każdy zostanie osądzony wedle jego czynów!
Zacisnęła swe szponiaste dłonie na ręce mężczyzny.
- Jeżeli w porę się opamiętacie, może Pan będzie miał nad wami litość... - wysyczała, obnażając żółte, wyszczerbione zęby.
- John, co się patyczkujesz z tą szarlatanką?! - krzyknął ktoś z tyłu bandy.
- Szarlatanką? - warknęła starucha.
John wyswobodził rękę z uścisku kobiety i z całej siły uderzył ją w kościsty policzek. Ciało upadło bezwładnie. Spod głowy polała się strużka krwi. Drżące usta wyszeptały jeszcze:
- Panie, odpuść im.
Wyzionęła ducha, będąc deptaną przez bandę.
A Pan wziął ją do siebie, pamiętając o jej posłudze.
Banda zatrzymała się. Wszechjasność oślepiła każdą parę oczu.
A Pan osądził ich sprawiedliwie wedle czynów, jakich dokonali. Pamiętał też o prośbie swej służebnicy.
***
Tak wyglądają historie końca ludzi pospolitych. Ile z nich wydarzy się naprawdę? - to jedna z zagadek Wszechmądrości, na którą ludziom nie jest dane znalezienie rozwiązania. Odpowiedź otrzymają w momencie końca, kiedy to objawione zostaną wszystkie tajemnice Wszechświata.
Koniec
Wróć do czytelni |
|