|
Chochlik
To była noc. Sięgnęła ręką pod poduszkę. Wymacała komórkę. Wyciągnęła ją. Szybko wystukała PIN (zapamiętała go na tyle, że potrafiła wystukać go z zamkniętymi oczami, a w ciemności taka umiejętność jest pożądana). Zerknęła tylko na pole zegara i wyłączyła telefon. Usadziła go z powrotem pod poduszką. 2:31. Od kilku dni budziła się o tej samej godzinie. Wciąż zastanawiała się - czemu.
Zawsze po przebudzeniu natychmiast starała się zasnąć. Tym razem nie umiała. Gdy tylko przymykała powieki i zdawała się już spać, natychmiast otwierała oczy i choć wydawało jej się, że przespała kilka minut, wiedziała, że to było zaledwie kilka sekund.
Wstała. Chłód podłogi zaskoczył jej stopy. Od dawna prosiła rodziców o założenie ogrzewania podłogowego, a przynajmniej o miękki dywan. Wciąż bez skutku.
Stopy stawiała lekko. Najpierw palce, później śródstopie. Starała się nie dotykać podłogi piętami. Ostrożnie minęła miejsce, gdzie panele skrzypiały najbardziej.
Stała w łazience. Oparła dłoń o kafelki. Zimno połaskotało jej opuszki palców. Coś skapnęło na podłogę. Spojrzała w sufit. Była pełnia. Światło księżyca delikatnie wyłaniało czyjś kształt. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak ptak.
Stworzenie poruszyło się, a kilka kropel spadło w dół. Jedna z nich dosięgnęła jej ręki. Wyciągnęła dłoń do światła i dostrzegła, że jest to ciemna, błyszcząca maź. Roztarła ją opuszkami palców. Kleiła się. Na wpół przerażona spojrzała w górę. Stworzenie zniknęło.
Odetchnęła z ulgą, myśląc, że to przewidzenie. Przecież była noc, a w czasie snu różne potwory mogą czyhać po kątach. Tak, w czasie snu. Zrozumiała, że nie powinna dłużej tutaj stać, tylko wrócić do łóżka i spróbować zasnąć.
Odwróciła się i omal nie krzyknęła. Stwór przykleił się do ściany i obserwował ją swoimi wyłupiastymi, żółtymi oczami. Cofnęła się i usiadła na brzegu wanny, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Ręce jej drżały, a wraz z szybkim rytmem serca w jej głowie kołatała jedna myśl - "Co to jest?".
Stwór, jakby odgadując jej myśli, szepnął:
- Twym stróżem.
Jego głos wibrował, jakby był trzepoczącymi skrzydłami młodej ważki. Odpowiedź jej nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie. Serce jeszcze bardziej przyspieszyło, choć mogłoby się wydawać, że już bardziej nie mogło.
- Nie bój się - odezwał się ponownie. Tym razem przyglądała mu się w momencie, gdy mówił. Nie miał żadnego otworu, którym mógłby wydobywać dźwięki. Mimo, że roztarta maź na ręce zaczynała podrażniać skórę i wywoływać świąd, nie potrafiła uwierzyć, że to nie jest sen. Usilnie uczepiała się myśli, że to jeden z jej koszmarów.
- To nie sen - rzekło stworzenie.
- Więc kim jesteś, jak nie zjawą z mego snu? - zapytała cicho.
- Już mówiłem. Jestem twym stróżem. Wy nazywacie nas aniołami stróżami.
Coś przewróciło się w jej żołądku. Obrzydzała ją myśl, że coś takiego, jak ów potwór może jej pilnować dzień i noc. Również źle się czuła z myślą, że stale jest niańczona. Już dawno wyrosła z bajeczek dla dzieci o aniołkach.
- Nie chcę żadnego stróża.
- Może nie chcesz, ale potrzebujesz.
- Nie potrzebuję - rzekła twardo.
- Nigdy nie czułaś zamętu wywołanego brakiem bezpieczeństwa oferowanego przez nas.
- Więc chcę poczuć. Nie chcę żadnych nianiek.
Stworzenie przechyliło głowę.
- Nie chcę cię prowadzić w przepaść, ale sama tego sobie życzysz. Zazwyczaj opuszczamy młodych ludzi wraz z osiągnięciem dorosłości, lecz wielu z nich chce tej dorosłości zbyt wcześnie. Nie jesteś tutaj wyjątkiem. Ja cię ostrzegam. Upadniesz, jeśli cię opuszczę. Życie beze mnie stanie się dla ciebie największą mordęgą, jaka może istnieć.
- I co z tego - warknęła. - Nie chcę cię mieć obok.
- Jak chcesz - głos stróża brzmiał jak spazm zrezygnowania. - Ale później nie płacz po mnie.
Tej nocy zasnęła spokojnie. Kolejnej obudziła się o tej samej porze co zwykle. Wymknęła się do łazienki i uważnie prześledziła wzrokiem sufit. Żadnych potworów. Wróciła do łóżka z grającą w duszy całą symfonią zadowolenia.
Kolejne noce stawały się coraz gorsze. Ogarnęła ją całkowita bezsenność. Im mniej chciała wierzyć w słowa stróża, tym bardziej odbijały się one w jej życiu.
Nazwała go w myślach "chochlikiem". Bo tylko chochliki są takie figlarne.
Otoczenie najpierw nie zauważało jej rozpadu, później nagle się ocknęli i usiłowali coś zrobić. Ale było za późno. A ich gesty były jak niepotrzebne łzy w tragedii. Później i tak wszyscy mówili, że była chora psychicznie.
Bo to był jej wybór. Nie najlepszy, ale dorosły, bo chciała być dorosła i zapłaciła za nią tak okrutną cenę.
Bo cechą dorosłości jest to, że czasem trzeba iść na va banque.
Popełniła samobójstwo w dwa tygodnie po spotkaniu ze swoim stróżem. W liście pożegnalnym napisała, że odnalazła dziecko, którego opiekunem był jej chochlik. Zabiła je, ale nic nie wróciło do normy. Bo tylko chochliki są takie figlarne.
Koniec
Wróć do Czytelni
|
|