|
Błazen
Ucichły ostatnie śmiechy. Król mnie wyprosił. Schowałem się za zasłony.
- Buntownik!
Obserwowałem ucztę. Niespokojny, ciekawski. Czerwona czapka, pompony. Błazen nie powinien być smutny. Ma rozweselać. Nie płakać. Pewnie, że w żarcie.
- Co to? Co to? Łzy?
Ciało rozkołysało się jak w transie. Pomponik bezgłośnie uderza w twarz raz po raz. Ukradzione myśli. Moje dowcipy. Utracone marzenia. Nie ja.
- Myśliciel! Filozofia u błazna?
Nie. Nie jestem śmieszny sam w sobie. Śmieszne były moje słowa, ruchy. Wymuszone, jak większość tego, co robiłem do tej pory. Nigdy nie miałem poczucia humoru. Odnajdywałem je, szukając żartu. A błaznem zostałem dla zamaskowania dawnych win. Mylnie.
- Hipokryta! Przeczysz samemu sobie!
Być szczęśliwym? Oto utracone marzenie. Szklany kielich wypuszczony raz z dłoni, rozpryskuje się na wieczność. Błazen cały we łzach kielichem? Widok niecodzienny, bo to łzy żałości. Powinien być inny. Abstrakcyjny. Żyjący we własnym świecie, gdzie wszystko obraca się w jaskrawości żartu. A szukając powodu do śmiechu, podszczypywać wady ludzkie.
Wtulam twarz w materiał zasłony. Widzą mnie. Patrzą i śmieją się.
- Naiwniak! Chciałeś mieć wszystko!
Błysk prosto w oczy. Wszyscy zwróceni w moją stronę. Zdziwieni, gdy zataczając się, opuszczam salę. Tak. Komedia w tragedii. Nic nie rozumieją. Przystaję w drzwiach. Odwracam się. Wszystko rozmazane. Upadam na twarz.
- Słabeusz! Nie masz odwagi, by przeciwstawić się strachowi!
Śmiech. Ten z gatunku ogłuszających. A ja – niepotrafiący go uciszyć... słabeusz? Szloch wstrząsa piersią. Haust powietrza.
- Popisywacz! Zawsze w centrum uwagi!
Nachylona postać nade mną. Król. Chce mnie wyrzucić. Żart już się dawno skończył, panie. Wybucham rozpaczliwym śmiechem. Wraz ze mną cała sala. Błysk nadziei...? Gaśnie. Zamykam oczy. Kojąca ciemność.
- Tchórz! Uciekasz przed wszystkim!
Wystarczy. Słodkie odprężenie obejmuje ciało. Tak. Zdecydowanie wystarczy... tego śmiechu... tych łez.
Koniec
Wróć do Czytelni
|
|